Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
130
BLOG

Rozdział Dwunasty c.d.

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 9

    Po opublikowaniu wywiadu rozpętała się burza. Prośby o wypowiedzi, wywiady, prasowe ataki. Po kilku dniach kuria zakazała mu publicznych wystąpień. Monika Gaja odezwała się do niego w dzień publikacji wywiadu.

    Od początku trochę drażniła i fascynowała Starca. Jej pewność siebie balansowała na granicy bezczelności. Z bliska patrzyła mu w oczy i śmiała się. Śmiała się często. – A więc... – zaczynała zdanie. Mówiła o rzeczach strasznych i śmiała się. Może tacy powinni być młodzi? Bez lęku i zahamowań, które i tak świat im narzuci – myślał, wpatrując się w jej jasne oczy, których koloru nie był w stanie określić.
A więc, wtedy zorientowałam się, że to nie jest normalne przedsięwzięcie biznesowe. Wiedziałam, że powinnam pojechać do Seulu. Pierwsze informacje już miałam. Przedstawiłam sprawę szefowi działu, Strusiowi, Felkowi Strusiowi. Zaskoczyło mnie, że zamiast z normalnym entuzjazmem słuchał mnie z coraz większą rezerwą. A przecież dawałam mu dynamit. Parę razy odpytał, czy moje informacje z Korei są wiarygodne. Powiedział, że musi to przemyśleć. A za parę godzin zatelefonował i kazał mi stawić się u naczelnego. Byłam u niego pierwszy raz. Struś zmył się prawie od razu. Wprowadził mnie i zniknął. Przez moment, nie powiem, byłam nawet onieśmielona, ale przeszło mi. Bogatyrowicz zainteresował się młodą dziennikarką. – Zaśmiała się znowu szeroko i zaraźliwie. – Ale sprawa przejęła go bardzo. Był wręcz wstrząśnięty. Tak bardzo przejął się udziałem Kościoła w tym szemranym przedsięwzięciu. „Gdyby to było prawdą”, powtarzał. Zorientowałam się, że cały czas usiłował znaleźć we mnie słaby punkt, podważyć moją pewność. I kiedy zrozumiałam to, przestałam mu wierzyć. „To straszne, gdyby to było prawdą”, powtarzał. Umiejętnie sprowadzał sprawę do udziału Kościoła. Jakby nie było w tym rządowych gwarancji, patronatu prezydenta, kapitału postkomuny. Nie potrafiłam wyplątać się z tego, co mówił. „Wielu usiłuje rzucić cień na Kościół”, mówił. „To jest taki tramwajowy antyklerykalizm”, powiedział. I powtórzył. W ogóle ma zwyczaj powtarzać. Może chce, żeby rozmówca dobrze go zapamiętał. Mówił o tym antyklerykalizmie i przywołał przykład Niecnoty. „Nie dziwiłbym się, gdyby maczał w tym paluchy”, powiedział coś takiego, jakbym miała być marionetką w rękach faceta z „W ryj”. Nawet zaczął mnie trochę uwodzić. – Spojrzała głęboko i bezczelnie w oczy Starca. Jej dłoń drgnęła lekko na blacie stolika. – Tańczył wokół mnie swój taniec godowy – śmiała się znowu. – Ale wreszcie zrezygnował. Nawet z przekonywania mnie. Wszystko zwalił na Strusia. A ten zaczął mnie czołgać. Seul wyparował, a ja musiałam szukać dowodów na kolejne oczywistości. A więc zrozumiałam, że to nie przejdzie. I dlatego musiałam przejść do „Kuriera”. Tam odwaliłam kolejną porcję ciężkiej, mam nadzieję, że komuś przydatnej, roboty. Wywiad księdza wstrząsnął mną. Bo właśnie odkryłam, że główne udziały w Syntetycznej Krwi ma Albin Nowak. To znaczy międzynarodowa firma UBW INC (Union Brokerage Workshop Incorporation). Tylko że Nowak jest prawie w całości jej właścicielem. Oczywiście trzeba popracować, żeby to odsłonić, ale ja mam już dowody – rzuciła Gaja z ostentacyjną dumą. – A ksiądz wie, kto to Nowak?
Chyba się domyślam. Oficer IV departamentu SB, zajmował się Kościołem i prowadził głównych agentów w sutannach.
Bingo! Czułam, że będę mogła z księdzem pracować. Zrobimy wybuchowy tandem. W każdym razie, pułkownik Nowak, były pułkownik, udzielał się za pośrednictwem swojego UBW INC w szacownym przedsięwzięciu IKK.
Tam, gdzie działał ksiądz Pastuszek i niejaki Zadra?
Tak, ksiądz zadziwia mnie. Ten Zadra to też człowiek z resortu.
Wiem o tym.
Szacunek. Coraz większy szacunek. A więc Nowak nie wchodził bezpośrednio w układy z IKK. Większość szło przez ZTC, w której głównym udziałowcem jest UBW INC. Szefem rady nadzorczej ZTC był Lew, Marian Lew, tak, ten sławny filozof, przewodniczący Konferencji Rektorów, z którym była awantura po opublikowaniu jego teczki w „Kurierze”. W tym ZTC udziały ma także firma Zadry, majora Zadry, Wschód-Zachód. Tej współwłaścicielem jest także UBW INC. A więc to ZTC prowadziła interesy z IKK. IKK to szacowna firma. Problem w tym, że niektóre jej operacje budzą wątpliwości. Myślę o wielkich analityczno-promocyjnych kampaniach głównie dla dużych firm państwowych. Zaczęłam dopiero nad tym pracować. I mam nieodparte wrażenie, że żadnych kampanii tam nie było, były natomiast sute faktury, które firmy płaciły IKK. A IKK płacił firmom wynajmowanym do tych akcji, płacił głównie ZTC. No więc, nawet ja dziś byłabym w stanie udokumentować parędziesiąst milionów, które państwowe molochy wypłaciły za przygotowanie nieistniejących kampanii reklamowych, strategii marketingowych i temu podobnych bull shitów. A ile kosztowało to naprawdę? IKK był idealnym pośrednikiem do wyciągania państwowej forsy. Szacowny i katolicki, a więc realnie niesprawdzalny, no i, zgodnie z zasadami, niepłacący podatków. I kto by się odważył sprawdzić coś w jego rachunkach?


    –
Mam dla pana pieniądze. – Uśmiech Szopa był czuły. – To znaczy, oczywiście, nie dla pana. Dla Filipa. – Położył na wolnym krześle obok czarną, płaską walizeczkę. – Walizkę proszę mi potem oddać – oświadczył rzeczowo. – Jeśli to będzie możliwe – dodał po chwili – jeśli będzie możliwe.
    Dziewczyna ze zdjęcia intensywnie wpatrywała się w coś, czego nie mogli zobaczyć bywalcy bistra. Może nie patrzyła w żaden punkt, może przenikała spojrzeniem ciągle te same mury dzielnicy, którą dawno już przestała dostrzegać, oraz banalne sytuacje, które musiały się powtarzać we wciąż tej samej scenografii? Może patrzyła poza miasto, które ją otacza, ścigała wzrokiem niesprecyzowane bliżej nadzieje? Dziewczyna o południowym typie urody. Pewnie Włoszka, myślał Wilczycki. Z jakichś powodów przypominała mu Marię, choć nie była do niej podobna. Może dlatego, że wszystkie kobiety przypominały mu Marię, nawet, jeśli były jej zaprzeczeniem.
Nie oczekuje pan, że coś się dołożę? – niespodziewanie dla siebie spytał Szopa. – Bierze pan na siebie wszystkie koszty?
Tak zadeklarowałem, a słowo to dla mnie rzecz święta – Szop skrzywił się znowu w grymasie, który przypominał uśmiech. – Zresztą, pan wytargował dziesięć tysięcy. Daję dwadzieścia, po pańskiej stronie jest dziesięć. Ja jestem biznesmenem. Rachunek w miarę przyzwoity. Gdyby dodał pan jeszcze pięć, byłoby fifty fifty. Ale to już zależy od pana...
Zastanowię się – Wilczycki przerwał rozważania, które chyba podobały się Szopowi coraz bardziej. Nadmiar skrupułów wobec zasobnego ubeka, uspokoił się.
Nazywam się Wilczycki – przedstawiał się tydzień wcześniej słuchawce w budce na rogu Mokotowskiej i Pięknej. Będę musiał wreszcie kupić sobie telefon, pomyślał. – Chciałbym się z panem spotkać. Myślę, że to, co mam do powiedzenia, będzie pana interesowało. Sprawę przedstawiał panu Molarczyk.
    Bezbarwny facet mrużył oczy w świetle dnia. Niósł ze sobą zapach zwietrzałych papierów, tajemnice zamkniętych na głucho szaf i niedopowiedzenia zawieszone w gęstym powietrzu. Chciał raz jeszcze dowiedzieć się, skąd Wilczycki miał jego telefon i wiadomości o posiadanym przez niego nagraniu. Wilczycki dość długo drożył się z wyjaśnieniami.
Zgadałem się z Makowskim – ustąpił wreszcie. – Ale może pan wierzyć, on jest dyskretny. Dogadał się ze mną, bo wie, że nikt nie jest tak zainteresowany tą sprawą, jak ja – tłumaczył. Facet z ABW przyjął tłumaczenie ze zrozumieniem.
    Następny raz umówili się w restauracji „Mimoza” na Sobieskiego.
Może pan sprawdzić, o co chodzi – facet wysunął w jego kierunku dwie słuchaweczki – ... i wystarczy – usłyszał. Potem była cisza. I wreszcie, poprzez szum, głos odezwał się znowu: – A jeśli chodzi o tego gadułę z resortu, Andrzejku, wiesz o kogo, taki, co to nie lubił króla zwierząt, co to na rektora chciał zapolować – głos zachichotał – to sprawa załatwiona. Definitywnie. Nie będzie już gadał. Nigdy. Wyrzuty sumienia. Rozumiesz, Andrzejku. Jak to się mówi? Gadatliwych, nie... nielojalnych zawsze dopadną wyrzuty, zawsze. Ten już nic nie powie. Samobójstwo. Warunek spełniony. Miał umilknąć. I tak jest. Możemy robić biznesy – potem zaszumiało coś znowu.
To jest to, co może pana interesować. Reszta niepotrzebna. – Zaszeleścił szary cień naprzeciw, zgarniając słuchawki. Pojedyncze postacie siedziały nad swoimi trunkami i myślami. Parę osób rozmawiało leniwie, co chwila przerywając i zapadając w coś na kształt letargu. Szary czas zapomnianej knajpy pełzł bez przekonania. – Nagranie za trzydzieści tysięcy. Płatne w gotówce. Jednorazowo.
    Do dwudziestu tysięcy opuścił już po piętnastu minutach. Niżej nie chciał. Wyglądało, że to koniec targów. Na finalizację transakcji umówili się w tym samym miejscu za trzy dni.
    I teraz, po trzech dniach w „Słodkim życiu” Wilczycki odbierał od Szopa pieniądze.
    Gdy wsiadał do samochodu, zorientował się, że ktoś usiłuje otworzył drzwiczki z drugiej strony. Zanim jednak oszołomiony zareagował, na siedzeniu obok usiadł ksiądz Starzec.
Zdecydowałem się porozmawiać z panem, choć Monika ostrzegała mnie.
Przecież to ona przedstawiła mi księdza. I spotkaliśmy się jeszcze potem – dukał zaskoczony Wilczycki.
Ale wtedy nie wiedzieliśmy, z kim pan rozmawia. Z kim pan rozmawiał przed chwilą.
A... O to chodzi... – westchnął z ulgą Wilczycki. – Wiecie, kto to jest? Bo ja wiem. To były ubek. Nazywa się Szop.
Szop? On nazywa się Zadra. To facet, który prowadził Pastuszka, a potem wspólnie z nim zaangażowany był w przekręty IKK.
Teraz? W IKK? I nazywa się Zadra? Ksiądz jest absolutnie pewien?
Tak. Rozpoznała go Monika i rozpoznałem go ja. Monika obawia się tych pańskich interesów. To ważny gość. Był i jest. Ważny dla IV Departamentu i tych wszystkich układów przy IKK, a teraz dla Syntetycznej Krwi. Bliski współpracownik Nowaka. Co pan z nim robi? Przepraszam za obcesowe pytanie, ale... wszyscy jedziemy na tym samym wózku...
Ano... tropię Lwa. To znaczy on, Szop, czy jak mu tam, chce pomóc mi rozgryźć jedną tajemnicę, która, być może, pozwoli podjąć na nowo tamtą sprawę... Sprawę rektora Lwa...
Niech pan uważa. To facet wpisany w tamten układ. Wygląda, że bardzo cwany. Nie wierzę, aby chciał zrobić cokolwiek przeciwko tamtym.
Jestem... Byłem dziennikarzem. Wiem, że materiały na gangsterów bierze się od gangsterów, a na ubeków od ubeków.
Może. Ja bym uważał.
    Ksiądz Mikołaj zniknął. Wilczycki został z wciśniętą obok siedzenia czarną walizką, która parzyła mu łydkę. Zawartość jej za trzy godziny wymieni na nagranie, które miało spowodować małe trzęsienie ziemi i jego, Adama Wilczyckiego, powrót do świata żywych, na pole walki.

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka