Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
155
BLOG

Rozdział Piętnasty

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 10

    Biała przestrzeń otwierała się nad nim i wokół niego. Wciągał go powietrzny lej. Maria znikła. Chwilę wcześniej mówiła coś do niego albo do kogoś innego, śmiała się – to sprawiało ból. Potem zniknęła, a ból przerodził się w pustkę. Przestrzeń wokół była znajoma. Nienazywalna obecność. Później, na skraju słyszalności, szept. Mnogość głosów powtarza te same słowa, które za każdym razem znaczą więcej i więcej. Szum głosów domaga się odpowiedzi. Narastające wzruszenie. Odległe ściany wznoszą się ostrymi łukami ku niebu. Powinien wykonać gest. Gest. Obecność wokoło domaga się odpowiedzi, wzmaga napięcie... Z oddali, przez przestrzeń, przebija się nieprzyjemny dźwięk. Suchy terkot nie pozwala się skupić, kołacze w głowie...
    Wilczycki budzi się gwałtownie. Po chwili dopiero orientuje się, że to domofon warczy tak zawzięcie i wrogo.
Budź się, stary leniu! – Słyszy rozbawiony głos Gaji. – I wpuść mnie wreszcie. Długo mam tu sterczeć?
    Powinienem iść do fryzjera, myśli rozpaczliwie, usiłując doprowadzić przed lustrem rzadkie włosy do jakiego takiego porządku. Wygląda fatalnie. Jak zawsze. Jak zawsze po przebudzeniu. Nie chciał, żeby widziała go w takim stanie. Ale już słyszy łomot do drzwi.
Śmiesznie wyglądasz. Jak puchacz. – Monika śmieje się zaraźliwie. – Mam dla ciebie prezent.
    Na łóżku, na którym usiadł Wilczycki, ląduje czarne, prostokątne pudełko. Odsuwa się odruchowo.
Nie bój się. Ten cię nie pogryzie. Zarejestrowałam go na siebie. Nikt prócz mnie nie będzie znał tego numeru, chyba że sam podasz. Tu go masz, a tu PIN i PUK. Więc będzie można wreszcie skontaktować się z tobą. Mam nadzieję, że mogę mieć do ciebie zaufanie. Zapłacisz rachunki.
    Przedwczoraj długo siedzieli w „Jazz bistro”. Omawiali sprawę IKK, która ślimaczyła się bez końca: Torka i Warski chcieli mieć kolejne dowody. Potem nagle Gaja zaczęła opowiadać o Rzeszowie, gdzie mieszkała do zakończenia studiów, zanim nie skoczyła na głęboką wodę, do stolicy. Jej głos zmienił się. Wyparowała zeń wesołość i zwyczajna ironia. Gdzieś pod nieważnymi wspomnieniami tliła się nostalgia i chyba jakiś żal. Przerwała nagle.
Wiesz, poczułam do ciebie sympatię. Wtedy, kiedy wybuchła sprawa Lwa. Sympatię i podziw. – Patrzyły na niego poważne, szeroko otwarte oczy o niesprecyzowanej barwie, przejrzysto zielone, które nabierają odcieni błękitu. – Kiedy cię szczuli, osaczali, piętnowali... Chciałam pomóc, a nie wiedziałam, jak. Czułam bezradność jak nigdy wcześniej. Jak prawie nigdy wcześniej.
    Chciała iść do kina. Zobaczyć drugą część najnowszego Tarrantina, „Kill Bill”. Film grali w multipleksie, w którym ostatnio Wilczycki spacerował i przesiadywał często. Teraz, od momentu, gdy zatrzymali się na wielkim, obskurnym parkingu, na poziomie oznaczonym symbolem ryby, skąd przez wielkie drzwi weszli w przestronne, eleganckie wnętrza pełne śpieszących się gdzieś przechodniów, wszystko wyglądało inaczej. Obecność Moniki powodowała, że znajome otoczenie zmieniało się. Widział je inaczej. Zerkał na nią kiedy chłonęła w podnieceniu film. Była Ummą Thurman, która rozprawia się z wrogami i nie pozostawia żadnego nieuregulowanego rachunku. Wpatrzona w ekran oddychała szybciej, materiał bluzki napinał się. Pod materiałem wyraźnie rysowały się sutki.
    Odwiózł ją na Kabaty. Zaproponowała, żeby wpadł na herbatę. Mieszkanko, które wynajmowała, było trochę zagracone, ale przytulne. Objął ją wyjątkowo niezgrabnie. Ona pierwsza zaczęła go całować. Wszystko, co następowało, było tak naturalne, jakby działo się to między nimi już wiele razy. Kiedy pieszcząc rozbierali się już na łóżku, kiedy zanurzał się w niej, gdy odnajdywał rytm jej ciała, byli posłuszni konieczności, która wypełniała ich, tworzyła z nich jedność, uwalniała się w ich przyśpieszonych oddechach, w dłoniach, ustach, językach, które rozpoznawały się i przenikały.
    Oderwał się od niej i upadł na łóżko obok, zmęczony i spokojny. Nie pamiętał takiego stanu. Z wdzięcznością całował jej twarz, ramiona, ręce. Śmiejąc się, objęła go znowu. Potem zasnął i spał bez snów, co nie zdarzyło się mu od wielu miesięcy.
    Rano pożegnał ją rozespaną i wrócił zadowolony do swojego pustego, niesprzątanego od dawna mieszkania. Nie wiedział, co mu się przydarzyło. Czy był to incydent, czy początek czegoś ważnego, co naznaczy jego życie i nada mu nowy sens? Wieczorem długo jeździł po mieście. Zaparkował w końcu na Alejach Jerozolimskich, na chodniku przed rondem de Gaulle‘a pod dawną siedzibą PAP-u, która zmieniła się w bank. Plastikowa palma na środku skrzyżowania oskarżycielsko potrząsała gładkimi liśćmi. Zastanawiał się, czy zadzwonić do Gaji, ale nie wiedział czy powinien już zaproponować jej kolejne spotkanie, choć wiedział, że chce ją zobaczyć.
    Długo chodził po Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu w tłumie turystów, wśród rozbawionych grup rówieśników Gaji. To nieprawdopodobny łut szczęścia, że zechciała pójść z nim do łóżka, myślał bezładnie, mało prawdopodobne, aby miała kontynuować ten romans. Czuł potrzebę alkoholu, ale powstrzymywała go konieczność odstawienia samochodu. Niekiedy samochodem jechał tylko po to, aby powstrzymać się od picia. I ten naiwny wybieg działał. Zachodząc do „Literackiej” na placu Zamkowym uzmysłowił sobie jednak, że jest to wyjątkowy moment. Ktoś położył mu rękę na ramieniu. Dopiero po chwili Wilczycki zorientował się, że to reżyser Leszek Set.
Zagubiony, ale jakby w lepszym humorze – Set bawił się w odczytywanie nastrojów rozmówcy. – Czy nabrałeś już wystarczającego dystansu do maji, która spowija nas, a my naiwnie bierzemy ją za rzeczywistość?
Nie wszystko w niej jest taką złudą – mruknął sentencjonalnie Wilczycki.
A co nie jest, Adamie, co nie jest – zainteresował się nie do końca serio Set.
Namiętności... wiem, że uznasz je za sam mechanizm złudy, ale drugi człowiek... –Drugi człowiek... kobieta... Tak, ona jest realna, ale to, co ty właśnie dostrzegasz przez okulary swoich namiętności, to twoje projekcje, ułuda.
    Wypili tylko kilka kieliszków, rozmawiając o nierealności świata, który bierzemy za rzeczywisty. Set zaczął się zwierzać, że chyba przestanie używać alkoholu. Tak właśnie powiedział: używać alkoholu.
Bez względu na wszystko ciało jest naszym narzędziem, a więc powinniśmy dbać o nie bardziej. Nawet jeśli jest tylko powłoką, nie powinniśmy infekować tego co...
    Wilczycki zrozumiał, że musi zatelefonować do Gaji. Okazało się, że było już po północy. Za późno – pomyślał. Zachował jeszcze tyle przytomności, aby kazać taksówkarzowi zawieść się pod swój samochód, do którego wrzucił kwit z parkometru za wszystkie wysupłane z portmonetki drobne. Znowu pożałował, że nie zatelefonował do niej wcześniej. Potem pożałował, że Monika nie jest Marią.

    Teraz, kiedy w jego nielubianym mieszkaniu, które w świetle dnia jeszcze bardziej męczyło swoim zamętem, usiadła obok niego na łóżku, objęła go i zaczęła całować, pomyślał, że jest szczęśliwy. Gdy rozłączyli się, rozpostarła się naga na łóżku, jak kotka wystawiając ciało na wpadające przez firankę promienie słoneczne i sapnęła z satysfakcją.
Muszę już iść – zamruczała, przeciągając się bezwstydnie i turlając po pościeli. Jej oczy były tak jasne, że nie potrafił określić ich koloru. Jasno błękitne, jasno zielone?
Już? – zapytał rozczarowany.
A co myślałeś? Jestem kobietą pracującą, nie tak, jak ty, nierobie. Ty do południa możesz wylegiwać się w łóżku. Przewagi bezrobotnego – rzuciła z rozbawioną zawiścią, błyskawicznie naciągając na siebie fatałaszki. – A jest już dwunasta trzydzieści. Wiesz... – Przyjrzała się mu krytycznym spojrzeniem. – Chudy jesteś. Kiedy oglądałam cię w telewizji, gdy działo się to wszystko, ta cała afera Lwa, wyglądałeś tęgawo. A teraz... Schudłeś, a może telewizja pogrubia. Pewnie i jedno, i drugie – roześmiała się. Nie myślał o tym. Kiedyś odniósł dziwne wrażenie, że ubrania są luźniejsze. I ta obwisła skóra na twarzy...
Tak w ogóle to mógłbyś ogarnąć trochę ten bajzel. – Wskakując w buty Monika szerokim gestem objęła pokój Wilczyckiego i rozrzucone wszędzie gazety, książki, ubrania, przypadkowe przedmioty i śmieci. – Pomogłabym ci, ale muszę iść. Może później. Redaktorek muchomorek – zaśmiała się znowu. – I wiesz – raz jeszcze oceniła go taksującym wzrokiem. – Nie obraź się, ale powinieneś wziąć się za siebie. Siłownia, biegi... te rzeczy. Pogadamy jeszcze – kończyła już w drzwiach.
Widzisz, nie ma się czego bać – usłyszał godzinę później w telefonie jej rozbawiony głos. – A może jest? Nie będziesz mógł mi już uciec.

 

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka