Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
254
BLOG

Rozdział Szesnasty c.d.

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 5

Chciał z nim porozmawiać. Zobaczyć go, dowiedzieć się, jak wygląda po wyjściu z więzienia. Może wierzył, że nie złamali go jednak, a może właśnie chciał zobaczyć go upokorzonego i przegranego? Po raz pierwszy zderzył się z nim przypadkowo w mieszkaniu Karoliny i Joli. Jola, odmieniona w widocznej z daleka euforii, oddychała szybko, jej oczy lśniły. Jej wygląd kontrastował ze Struną, który siedział poszarzały, zaciągając się papierosem aż po ostatnią molekułę wychudłego ciała. Return patrzył na niego z niechęcią. To już nie był atletyczny, pewny siebie mężczyzna, którego żegnał dwa lata wcześniej. To już nie był jego przyjaciel.

Rozmowa nie szła. Struna dogadywał coś ironicznie. Karola była poirytowana. Jola usiłowała obracać w żart co bardziej niemiłe zachowania Daniela i łagodzić sytuację. Ironia, ostatnia barykada klęski – pomyślał chyba Return zanim wyszedł rozzłoszczony. A jednak umówił się z Danielem. Pośredniczką była Jola. Spotkali się w „Lajkoniku”, podłej knajpie na rogu Zwierzynieckiej i Powiśla. Jola wyszła zaraz. Przez moment, kiedy siedzieli w trójkę, Struna wyglądał, jakby nie dostrzegał jej. Nie zauważył również jej odejścia. Pili wódkę. Stawiał Return. Struna upił się prędko. Właściwie nie mówił. Rzucał pojedyncze słowa, czasami pomruki. W Returnie wywoływał narastającą agresję.

Myśleliśmy, że wrócisz do roboty z nami. Potrzebowaliśmy cię – rzucił niespodziewanie dla siebie.

Naprawdę? – Struna skrzywił się ironicznie. – Potrzebujecie mnie? Przecież to nieprawda! Widzę... Dawaliście sobie radę... I dobrze... Nikt nikogo nie potrzebuje! To tylko egzaltacje... – Wychylił kolejny kieliszek i zrobił nieprzyjemny grymas, zaciągając się papierosem i przymykając oczy. Wyglądał źle. Niedomyte włosy zlepiały się w kudły. Kości twarzy napinały bladoniebieskawą skórę. Kontrast, który stanowili z uśmiechniętą i piękną, choć również wychudzoną Jolą był uderzający i choćby dlatego Return zadowolony był, że pożegnała ich tak prędko.

Co ty mówisz? Przecież nikt z nas sam nie zrobiłby nic. Jesteśmy sobie potrzebni – Return mówił to, świadomie wybijając naiwność wypowiedzi Chciał sprowokować dawnego przyjaciela. Tamten jednak, zagłębiony w swoich myślach, słyszał chyba tylko pojedyncze słowa. Zgarbił się nad stołem, głowa zwieszała się tak nisko, że Return nie widział twarzy.

Ja nie jestem potrzebny nikomu. Nawet sobie.

Co ci zrobili w tym więzieniu? – ton Returna nie był przyjemny.

Nie pytaj. Nie chciałbyś wiedzieć – śmiech Struny był drewniany, ale jego twarz skurczyła się boleśnie. – Nie dopytuj. Wiesz co? Nie mamy po co się spotykać. Nie chcę. Ani z tobą, ani z nikim innym. Ja nie wrócę już do działania...

I kto to mówi? – tym razem Return pozwolił sobie na ironię. – Ten, którego mieli nigdy nie złamać.

Każdego można złamać – wychrypiał Struna. – Chciałbym ciebie zobaczyć w tym pierdlu... Nie, nie życzę ci tego. – Po raz pierwszy spojrzał mu w oczy. W półmroku knajpy, w głębokich oczodołach Return widział tylko błyski.

Wiesz, zamknąłem wszystkie rachunki. No, może poza paroma... Teraz będę tylko pił. Nie przeszkadzajcie mi. Nie chcę się z wami spotykać. Nie chcę was znać. Na razie. – Struna niepewnie podrywa się od stołu i przeciska do drzwi przez gęsty i wrzeszczący tłum. Return powstrzymuje odruch towarzyszenia mu. Drzwi zamykają się i Return myśli, że tak kończy się rozdział Daniela Struny w jego życiu.

Ciągle stanowił jednak niezamknięty rozdział w życiu Joli. Daniel przemieszkiwał nawet u niej. Nie chciała spotykać się z Returnem, może nie miała czasu, a może z innych powodów. Parę razy zdybał ją na uczelni, parę razy przyszedł do niej do domu. Czuł jej niechęć, ale miał nadzieję ją przezwyciężyć. Za którymś razem, kiedy jak zwykle przyszedł do niej niezapowiedziany, przyjęła go przed drzwiami.

Przepraszam cię, wiem, ile ci zawdzięczam, ale teraz nie mogę się z tobą spotykać... Może później. – Była byle jak ubrana i nie było w niej śladu tej euforii, która rozświetlała ją, kiedy wyszedł Struna. Blada i ściągnięta twarz nie była nawet ładna – Return uświadomił sobie, że dostrzega to po raz pierwszy. Poczuł kolejny przypływ czułości.

Ale twoja praca... Nie zajmowaliśmy się nią tak długo... – niezdarnie próbował nawiązać kontakt.

Trudno, będzie musiała poczekać. Na razie – ton Joli był równie zimny jak pocałunek w policzek, którym pożegnała go, zanim zamknęła drzwi. Patrzył na nie jeszcze chwilę w półmroku niedoświetlonej sieni.

Po jednym z zebrań zaczepiła go Karola:

Powinieneś coś zrobić – wyrzuciła z siebie. – Daniel tak traktuje Jolę, tak... to niedopuszczalne. Trzeba interweniować.

Ale jak? – Return był równie wstrząśnięty co bezradny. Przyszła mu do głowy interwencja u Zadry. Nie miał jednak pojęcia, jak należałoby ją przeprowadzić. – Może porozmawiam z nią... potem z Danielem.

Karola zgodziła się. Miała umówić go ze swoją współlokatorką, ale nie odzywała się. Spotkali się dopiero po jakimś czasie.

Nie ma się czym zajmować. Oni nie są już razem – rzuciła w odpowiedzi na jego pytania. Bez satysfakcji. Wyjaśniła, że Jola miała wypadek i wylądowała w szpitalu. Uspokoiła go, że nic poważnego, ale dodała, że jej przyjaciółka pod żadnym pozorem nie życzy sobie wizyt. – Zwłaszcza twoich. Nie przejmuj się. Ona cię niezwykle lubi i może dlatego nie chce cię teraz oglądać. Ale obiecała, że jak tylko dojdzie do siebie, to spotkacie się. Pamiętaj! Nie próbuj jej teraz szukać – Karola uśmiechnęła się niewesoło. Return dostosował się, choć myślał o Joli ciągle. Po paru dniach odwiedził Karolę, żeby dowiedzieć się czegoś, i licząc, że może spotka Jolę. Okazało się, że wyjechała do rodziny.

Kiedy zadzwoniono z portierni biblioteki, że gość, który go oczekuje, to Jolanta Bajka, musiał odczekać kilka sekund, aby odpowiedzieć. Był czerwiec. Gęsty zapach lata nabrzmiewającego w oparach benzyny i wyziewach hut oszołamiał. Godzinami chodzili po Krakowie, rozmawiając o sprawach mniej i bardziej poważnych. Nie mówili tylko o sobie. Jola była piękna, ujmowała Returna pod ramię, przytulała się, a on pragnął, żeby ten dzień nie skończył się nigdy. Na obiad poszli do „Balatonu” na Grodzką i jedli węgierskie placki, które popili paroma kieliszkami Egri Bikaver. Na szczęście z ostatniej wypłaty zostało Returnowi jeszcze całkiem sporo. Suma była większa niż zwykle, gdyż udało się mu wreszcie zidentyfikować grupkę, która projektowała założenie w Hucie im. Lenina wolnych związków zawodowych. Organizował ich Witecki. Imieniny w hucie urządził jeden z agentów. Robotnicy musieli wpić po parę kieliszków. Wystarczyło. Doszło do awantury ze strażą zakładową. Dostali zwolnienia w trybie dyscyplinarnym. Trochę więcej zachodu wymagała sprawa inżyniera Grabarczyka, lidera grupy, który tak się pilnował, że ryzykując awanturę odmówił nawet kieliszka. Wyrzucony został za zaniedbanie obowiązków. Profesjonalizacja służb zaszła już tak daleko, a papiery zostały tak przygotowane, że, chwalił się Sanecki, gdyby nawet sąd pracy potraktował serio swoje obowiązki i pozew Grabarczyka, nie miałby do czego się przyczepić. Inna sprawa, że inżynier nie miał czasu walczyć o swoje, zajęty próbami pogodzenia się z żoną, która wystąpiła o rozwód po uzyskaniu właściwych materiałów. Psychologiczne rozpoznanie Returna okazało się więc znowu trafne. Wszystko to zaowocowało sumą, z której Returnowi wystarczyło jeszcze na opłacenie przyjemności tego dnia.

W „Zamkowej” na Grodzkiej do kawy napili się krupniku. Nadchodził ciepły wieczór. Objęci, wolno szli w kierunku Salwatoru wzdłuż Wisły. Return wynajmował mieszkanie z osobnym wejściem w starej, wielkiej, drewnianej willi na ulicy Królowej Jadwigi. Kiedy wchodzili do niego, była już noc. Nie mógł opanować drżenia rąk. Chyba ona objęła go pierwsza. Potem, po krótkim szamotaniu na łóżku, kiedy wszedł w nią, poczuł rozkosz, która trwała, trwała długo, bo składały się na nią i jęk Joli, i twarz Struny, który oddalał się wreszcie, niknął, i poczucie, że można osiągnąć niemożliwe, i wreszcie zapomnienie o wszystkim oprócz ciała i twarzy pod nim. I nawet potem, kiedy płakała już odwracając się od niego i przepraszała go, czuł ekstazę zwycięstwa. Mimo jego próśb, nie chciała zostać na noc.

To nie ma sensu – powtarzała – widzisz jaka jestem rozmazana. Nie zasłużyłeś na to. – Wreszcie musiał ulec i towarzyszyć jej na Salwator, gdzie niespodziewanie znaleźli taksówkę. Dał jej pieniądze, pomachał na pożegnanie i stał chwilę obok pustej pętli tramwajowej. Ciszę nocy rozdzierał nieskładny pijacki poryk. Ptak znad Wisły wyciągnął wysoki trel, odpowiedział mu inny znad Rudawy, a potem jeszcze jakiś od Błoń. Głosy ptaków budowały rusztowanie nocy, na którym trzepotały pijackie śpiewy. Jola zniknęła. Nigdy więcej nie poszła już z nim do łóżka.

Teraz w „Lamusie” zamawia setkę wódki i osobno szklankę soku. Chce znowu czuć smak, który przypomniał sobie dziś w knajpce na Bronowicach. Smak, który zapomniał przez ostatnie paręnaście lat. To samo wnętrze, jesienna wilgoć i tylko świat jest już inny.

Jola przeciwstawiała się wszelkim próbom zbliżenia.

Dajmy spokój. Było pięknie, ale wystarczy – zdecydowanie, choć łagodnie reagowała na wszelkie jego niezdarne gesty.

Spotkali się parę razy. Wspólnie kończyli jej magisterską pracę. Wkrótce okazało się jednak, że to on nie ma czasu. Seria strajków na początku lipca wibrowała w letnim upale jak zapowiedź. Coś narastało w kraju. Plac Wolności zmienił się w rozjuszony ul. Returna wzywano coraz częściej. Poza rutynowymi spotkaniami z Saneckim rozmawiał z Zadrą, który zatracił gdzieś swoją zwyczajną flegmę, a nawet z Nowakiem. Również krąg jego przyjaciół był coraz bardziej podekscytowany. Witecki, którego zespół w Nowej Hucie został rozbity, próbował nawiązać nowe kontakty. Ich grupka usiłowała koordynować działania, ale wydarzenia narzucały swój rytm. Return miał coraz więcej trudności, aby trzymać rękę na pulsie: ktoś wyjechał do Warszawy, ktoś na Wybrzeże. Inicjatywy rozsypywały się na szeregi, wydawało się, niepowiązanych ze sobą przedsięwzięć, które jednak wplatały się w coraz wyraźniejszy kształt rozlewającego się szeroko buntu. Return zaczynał się czuć jak na froncie.

Plac Wolności zdecydował się wysłać go do Warszawy. Miał raportować, co działo się w środowisku KOR-owskim. Zaprosił Jolę, ale odmówiła, wymawiając się pisaniem pracy. Sam zaganiał ją do tego wcześniej. Nie miał argumentów. A potem świat oszalał. Strajki w Gdańsku, porozumienia, powstawanie Solidarności i NZS-u. W kurzawie nieprzytomnych dni myśli o Joli nie były już takie bolesne. A kiedy spotkali się pod koniec września, powiedziała mu, że złożyła podanie o paszport.

Chcę wyjechać do Stanów. Mam tam rodzinę. Tak będzie lepiej. Chyba również dla ciebie. – Patrzyła na niego z uśmiechem, a on poczuł ból i przerażenie. Następnego dnia spotkał się z Saneckim. Użył całej sztuki perswazji, nakłaniając go do spowodowania odmowy.

To nie chodzi o jej wyjazd – przekonywał. – Ona jest nieważna. Ważny jest sygnał dla innych, dla wszystkich. To antypedagogiczne. Paszport dla niej potwierdzi opinie, że sypiemy się już, sypiecie się, że można przestać się was bać. – Sanecki kiwał głową, ale nagle podniósł wzrok i przyjrzał się Returnowi z czymś w rodzaju rozbawienia. Po raz pierwszy wywołał u niego zmieszanie. Return nie mógł wierzyć, że ten ćwok, który swoim niezgulstwem pętał wszystkie jego inicjatywy tak, że musiał chwilami żałować Szablińskiego, mógłby się czegoś domyśleć. Zdeterminowany, postanowił jednak uderzyć wyżej. Zaryzykował telefon do Zadry. Tym razem jednak kapitan potraktował go ostro:

Wszystko się gotuje, a ty zawracasz mi głowę swoją... no, jak to tam nazwać... swoją dziewczyną? Sam musisz jej przypilnować! W takim momencie... Zresztą zobaczymy. Potraktujemy poważnie to, co mówisz. Jak zawsze.

Było południe, kiedy wyszedł z „Maski”. W pustej kawiarni, pod wizerunkiem zakurzonej, nostalgicznie spoglądającej Nefretete, długo dyskutował z Zadrą o generalnej strategii i jej krakowskim wariancie. Sanecki przestał wreszcie być jego kontaktem i Return znowu spotykał się głównie z Zadrą. Czasami z Nowakiem.

Należy zaakceptować to, co jest. Przecież wiem, że przygotowujecie się do kontruderzenia. Ale potrzebujecie na to czasu. Każdy tydzień, a sprawa przeciągnie się na pewno w miesiące, więc każdy tydzień to dla nas niepowetowane straty, jeśli nie potraficie właściwie reagować. Nie ma co angażować się w drobne szykany. Trzeba wchodzić w ten ruch, a nawet stymulować go. Próbować zdobywać w nim znaczące miejsca... Teraz należałoby organizować nowe grupy, od początku nastawione nieco krytycznie do kierownictwa Solidarności, na początku tylko trochę. Te różnice trzeba będzie powoli wzmacniać, konflikty podsycać, rozgrywać... – Spierali się jeszcze. W najbliższym czasie mieli spotkać się z Nowakiem. Argumenty Returna, który zaczynał robić karierę w Solidarności, trafiały do jego przełożonych.

Szedł w dół ulicą Chocimską, przecinał Czarnowiejską, potem pomiędzy akademikami wychodził na Reymonta i zanurzał się w Park Jordana. Był październik i słońce świeciło metalicznie. Liście o coraz ciemniejszych, krzepnących kolorach brzęczały w szklistym powietrzu, odrywały się od gałęzi, wirowały. Wydawało się, że potrafią przezwyciężyć ciążenie i frunąć bez końca, kiedy opadały z sił i z cichym szelestem osuwały na ziemię. Powietrze uderzało w płuca suchym chłodem. Jola czekała na niego na ławce w hallu Jagiellonki. Podbiegła śmiejąc się.

Dostałam paszport – krzyknęła na całe pomieszczenie.

Żegnał ją jakieś dwa tygodnie później. Wcześnie rano, na dworcu, skąd jechała do Warszawy, aby przesiąść się na samolot do Nowego Jorku, były jeszcze dwie osoby: Karola i ktoś, kogo Return nie potrafi dziś sobie przypomnieć. Niezgrabnie pomagał jej upychać walizki na półce nad siedzeniami wśród narzekania i posykiwania potrącanych pasażerów. Jola wypchnęła go nieomal z pociągu, na moment przed drzwiami przytulając się do niego mocno. Potem widział jeszcze jej rękę i twarz za szybą.

Upił się wtedy. Z kalejdoskopu niejasnych obrazów wyłania się on sam, bełkoczący Mirkowi o ładzie rzeczy, który jest nie do podźwignięcia, jak za ciężka walizka. Teraz, w pustym pudełku „Lamusa”, pije następną setkę. Ostry smak alkoholu wypełnia usta, przełyk, żołądek. Return krztusi się i odstawia do połowy opróżnioną szklaneczkę. Popija sokiem i udaje się mu złapać oddech. Struna nie żyje. Jola wysłała mu raz pocztówkę ze Stanów. Chciał jej nawet odpisać, ale pocztówka zapodziała się gdzieś. Ludzie z tamtych czasów są już nie do poznania – jak Karola, Witecki, inni. Czy to w ogóle są ci sami ludzie? Czy on jest ten sam?

Dopija wódkę, płaci i wychodzi schodkami na zewnątrz, do miasta, które pozostanie już w nim na zawsze. Rusza do Cracowi, hotelu, który zarezerwowano dla niego w Warszawie. Jesienną nocą, w deszczu, w którym więźnie świetlny pył latarń, dochodzi do Alei i będzie nimi długo szedł, obok Parku Krakowskiego, minie siedzibę AGH, Jagiellonkę, w której przepracował parę lat, a po drugiej stronie raczej pamięta niż widzi ledwie zarysowujące się w mglistej ciemności pałace króla Gwoździa – tak nazywała te eklektyczne budynki Jola – minie Muzeum Narodowe, przejdzie ulicę Manifestu Lipcowego, która dziś nazywa się Piłsudskiego, i od podjazdu zanurzy się w hotelu, który wtedy stanowił dla nich oazę niedosiężnego luksusu. Przez okno, przez aleję drzew, usiłował będzie jeszcze zobaczyć akademik, w którym spędził kilka najważniejszych lat swojego życia, lat, do których bezskutecznie usiłuje teraz powrócić, gdyż to, co zostało z nich, to jedynie okruchy obrazów. Nie wie, dlaczego tamten czas jawi się mu jako najważniejszy, bo przecież później przeżył tyle jeszcze: romanse z pięknymi kobietami, o których wcześniej nie odważyłby się nawet marzyć, sława, jaka nie śniła mu się nigdy, uznanie, znaczenie – a przecież wydaje się mu, że naprawdę żył tylko wtedy, a potem, teraz, rejestruje tylko wydarzenia, które przydarzają się komuś, kogo dane jedynie pokrywają się z jego danymi. Przez szybę, poprzez drzewa nie widzi budynku akademika. Szarpiąc wściekle, po wielu wysiłkach udaje mu się wreszcie otworzyć okno. Wychyla się i zanurza w wilgotny opar nocy. Papieros syczy i gaśnie w powietrzu nasączonym wodą. Musi odchylić się, wrócić do pokoju, żeby zapalić następnego. Hotel, jego pokój, kołysze się, płynąc nurtami nocy. Nie pozostało już nic do zobaczenia ani zrozumienia. Jedząc w hotelowej restauracji śniadanie, które miało przywrócić go do życia, czuł, że czeka na niego jakieś zobowiązanie. Męczyło go coś, czego nie dopełnił. Przesyłkę od Struny przypomniał sobie dopiero w pociągu.

Zgodnie z pana życzeniem zrobiliśmy wreszcie porządek w pańskim biurze. Niech się pan nie obawia. Nie będą już panu przeszkadzać żadne papierzyska.

Jak to, co się z nimi stało?

Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Posprzątane zostało kilka dni temu. Wtedy, kiedy pan kazał. Tych rzeczy już nie ma.

Return odkłada telefon i patrzy na pagórki podnoszące się za oknami. Zaciska ręce na poręczach siedzenia. Unieruchamia ciało. Ze strzępów obrazów przelatujących za oknem: drzew, fragmentów domów, jałowych pól, powoli układa się wzór pejzażu. Return zaciąga się papierosem i wydmuchuje na szybę szary dym. Krajobrazy za oknem oddaliły się, rozsnuły, roztarły w niewyraźną mgłę. Po chwili zaczęły odtwarzać się na nowo, wyraziste i konkretne, inne niż wcześniej. Dochodzi do siebie. Panika ustępuje. Nikt nie wiedział, że to on dostał poetycki testament Struny. Dla autora z pewnością nie ma to już znaczenia. Gwałtowne podniecenie Returna, lęk przed utratą przesyłki, przerażenie były pozostałością wczorajszych egzaltacji, od których nikt nie jest wolny. Stereotypowe doświadczenie pogrzebu, banalne przeżycie przemijania rozpisane na pogrążającą się w ziemi trumnę i twarze dawnych przyjaciół, alkohol, nocne poszukiwanie młodości... Return otrząsał się z minionego dnia, pozostawał go za sobą wraz z uciekającymi za oknem drzewami, które składają się w las. Poetyka listu Struny wyraźnie zapowiadała poziom wierszy. Może lepiej dla autora, że jego dawny przyjaciel nie musiał przezwyciężać zażenowania, brnąć przez liryczne wyznania, których wartość nie mogła być chyba szczególna, jeśli tak podobały się Karoli. Wartość wierszy... Return uśmiechnął się wyrozumiale, przypominając sobie niekończące się spory ze Struną na temat wartości sztuki, która jakoby miała być niezależna od percepcji odbiorców. Gry zręczności, mody i przypadku, tak mógłby to ująć dziś. Ostatnie złudzenia człowieka złudzeń pozbawionego – pomyślał, patrząc na przemijające za szybą nieomal czarne, rozkopane pola. Struna do końca utkany był z iluzji. Return poczuł wzruszenie. Uczucie, które odnajdujemy w naiwnych gestach odbijających nasze młodzieńcze tęsknoty. Znowu pomyślał, że powinien był zadbać o poetycki testament Struny, choć zdawał sobie sprawę, że działania takie nie mają znaczenia dla nikogo poza ich wykonawcą. W sumie nie jego winą było, że wiersze Struny rozkładają się w odpadach miasta. Czy w ogóle w tej, tak jak w innych sprawach, można było mówić o jakiejś winie? Czy miało to w końcu jakiś sens i dla kogo? Dla gnijących na Bronowicach zwłok, które nie miały już tożsamości?Ostatni gest straceńca – pomyślał o samobójstwie Struny. Przypomniał sobie Wilczyckiego, który w publicznym wymiarze zrobił coś podobnego. Powinienem mu pomóc, zdecydował. Trzeba pomagać tym, którzy popełnili błąd. Potrafi zrobić to tak, aby Bogatyrowicz nie zauważył. Umożliwi Wilczyckiemu przetrwanie. Za jakiś czas pomoże mu wrócić do publicznego życia. Ludzie zapominają. Nawet to, co zrobił Wilczycki.

 

Koniec rozdziału szesnastego

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka